Jak już wcześniej wspominałem, pierwsze transakcje zawierano po kursie 5,13 zł, a więc równym cenie emisyjnej. Dla inwestora planującego sprzedaż swoich akcji, był to najlepszy moment, ponieważ właśnie wtedy, zanotowano najwyższy kurs dzienny (5,14 zł). Następnie, podobnie jak w przypadku poprzednich debiutów, kurs spadł o kilka groszy i zatrzymał się na poziomie 5,03 zł.
Był to jednak tylko przystanek przed żwawym rajdem do góry w oczekiwanie na rozpoczęcie oficjalnej uroczystości na której minister skarbu Aleksander Grad, prezes GPW Ludwik Sobolewski oraz prezes Tauronu Dariusz Lubera nie szczędzili słów pochwały pod adresem nie tylko swoim, ale także spółki. Dalsza część sesji rozczarowała większość inwestorów, nie tyle brakiem wzrostów, ile małymi zmianami. Widełki, od godziny 10 do godziny 14 wynosiły zaledwie kilka groszy (5,08 – 5,11 zł).
Końcówka sesji, to już dyskontowanie słabych danych z amerykańskiej gospodarki (w czerwcu przybyło zaledwie 13 tys. nowych miejsc pracy, prognoza 55 tys.). Około 15:40 zanotowaliśmy także dzienne (i historyczne) minimum 5,01 zł za jedną akcję. Oznacza to, że przynajmniej w dniu debiutu, udało się utrzymać poziom 5 zł za jedną akcję. Ostatecznie, notowania giełdowe zakończyły się na poziomie 5,05 zł, oddalając się tym samym od ceny emisyjnej (a także debiutu) o 1,56 proc.
Nie jest to jakaś dramatyczna przecena, ale z pewnością schłodziła rozgrzane do czerwoności głowy inwestorów, którzy spodziewali się powtórki z rozrywki PZU. Jak widać, debiuty spółek z udziałem Skarbu Państwa nie zawsze przynoszą zyski. Taka lekcja, paradoksalnie może uchronić portfele nieświadomych i początkujących inwestorów, których nieudany debiut Tauronu odstraszy od giełdy. „Grube ryby” potwierdzą, że jest to jedna z najtańszych nauczek, jaka może ich spotkać na rynku kapitałowym.
Obroty, jak na debiut tej skali, również były bardzo niskie i wyniosły 909 mln zł. Dla porównania, handel na sesji najbliższego konkurenta z branży – PGE, wyniósł 2,58 mld zł. Na tym tle, znacznie lepiej wyglądało również PZU, które zanotowało rekordowe w historii obroty w wysokości 5,1 mld zł. Trzeba jednak przyznać, że skala oferty była nieporównanie większa.
Niskie obroty implikują za sobą fakt, iż Tauron nie spełnia kryteriów, które nobilitowałyby go do nadzwyczajnego wejścia do indeksu WIG20. Komunikat w tej sprawie, wydawał już Zarząd Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. „W wyniku powyższej analizy stwierdzono, że spółka TAURON POLSKA ENERGIA S.A. nie spełnia kryterium kwalifikacji do indeksu WIG20 w trybie nadzwyczajnym. W związku z tym zakwalifikowanie akcji tej spółki do indeksu WIG20 może mieć miejsce najwcześniej od sesji w dniu 20 września 2010 roku, w efekcie zmian okresowych pod warunkiem spełnienia kryteriów korekty kwartalnej.”
Na sam koniec warto wspomnieć o przyczynach tak słabego debiutu jednej z największych spółek energetycznych w naszym kraju. Większość komentatorów wskazuje na złą sytuację na globalnych parkietach. Istotnie, jest to jeden z czynników wpływających na spadkowy debiut, jednak według mnie nie najważniejszy. Przede wszystkim należy zacząć od różnej oceny branży energetycznej, a także samego przedsiębiorstwa.
O ile polscy inwestorzy oceniają energetykę jako dochodowy sektor, który rok rocznie przynosi pewny zysk, a Tauron jest jego perłą w koronie, o tyle zagraniczny inwestorzy nie podzielają tego zdania. Potwierdzeniem tej tezy jest struktura realizacji oferty, która wykazała nikłe zainteresowanie inwestorów zagranicznych. Dla nich branża energetyczna, to przede wszystkim ogromne pakiety inwestycyjne, które będą musiały sprostać tendencjom do ograniczania emisji szkodliwych substancji do atmosfery oraz warunkom nowoczesnej (i kosztownej!) ochrony środowiska. Co gorsze, bardzo wysokie koszty, poniesie sam Tauron, który posiada archaiczną infrastrukturę (ok. 48,8 mld zł inwestycji w ciągu 10 lat, z czego 9 mld zł przypada na lata 2010-2012).