niedziela, 24 stycznia 2010

Bezpieczne strategie inwestycyjne cz. 3

Dzisiaj kolejny wpis, oparty na książce „Bezpieczne Strategie Inwestycyjne”. Tak jak obiecałem będzie już stricte o inwestowaniu. Dowiecie się jak zrozumieć i zastosować zasady kontrolowania ryzyka. Przeczytacie również o tym ile i dlaczego możecie zaryzykować w jednej transakcji. Dla mnie, mimo iż czytałem już kiedyś podobne publikacje, była to pouczająca lektura. Pominę tylko szósty krok ( „Zanim otworzysz pozycję... gdzie autorzy namawiają do kupna tylko tych akcji, które rosną ). Przejdźmy więc do konkretów...


1) Chroń swój kapitał


„Nigdy nie inwestuj, zanim nie określisz momentu wyjścia w wypadku najgorszego wariantu sytuacji”. Twoim punktem odniesienia będzie stop loss o którym już wcześniej mogłeś przeczytać na blogu. Kwestia tylko gdzie go ustawić? Musisz wyznaczyć punkt w którym już wiesz, że inwestycja nie poszła po Twojej myśli. Przed zainwestowaniem pieniędzy, musisz zmienić swoje myślenie. Przede wszystkim zacznij myśleć w kategoriach stosunku zysku do ryzyka.

Różnica między ceną kupna a poziomem stop lossa będzie dla Ciebie „R”. Teraz musisz szukać okazji inwestycyjnych, gdzie potencjalny zysk jest wielokrotnością R. Powiedzmy, że kupujesz 10 akcji KGHM po 100 zł każda. Łącznie wydałeś na inwestycje 1000 złotych (pomijam prowizje). Stop Lossa ustawiasz 10 procent niżej czyli przy 90 złotych. Twoje ryzykowane R wynosi w tej transakcji 10 zł. Aby ta inwestycja miała sens (według zasad wyzwanych przez autorów), potencjalny zysk (analiza techniczna, fundamentalna) musi wynieść co najmniej 20-30 zł/akcje czyli 2-3 krotność ryzykowanego R.

2) Minimalizuj straty


Musisz skupić się na złotej regule inwestowania: ogranicz straty do minimum. „Nawet jeśli masz najlepszą strategię inwestycyjną na świecie, nie odniesiesz sukcesu, jeśli nie będziesz stosował się do jej reguł”. Akceptacja małych strat pozwala Ci utrzymać się w inwestycyjne grze. Przypuśćmy, że ponownie kupiłeś 10 akcji KGHM po 100zł za każdą. Tym razem nie ustawiłeś jednak stopa i poczekałeś ze sprzedażą (wierząc w swoją świetną strategię) do spadku kursu do 50 złotych za akcję. Straciłeś tym samym 500 złotych.

Być może nie jest to oszałamiająca kwota, jednak jak się dowiesz później, taka transakcja może powtórzyć się co najmniej kilka razy. Dopóki nie wyrobisz w sobie nawyku ustalania punktu wyjścia i minimalizowania strat, dopóty inne aspekty inwestowania będą nieistotne.

3) Pozwól zyskom rosnąć


Jest to jedna z trudniejszych umiejętności, jaką każdy inwestor powinien opanować. Przypuśćmy, że zainwestowałeś pewną kwotę pieniędzy w akcje pięciu spółek. Trzymałeś się poznanych do tej pory zasad, czyli w pojedynczej transakcji ryzykowałeś jedynie R a potencjalny zysk był wielokrotnością R. Po tych pięciu transakcjach poniosłeś cztery straty wielkości 1R i osiągnąłeś jeden duży zysk w wysokości 8R. Mimo iż pomyliłeś się w 4 na 5 przypadków, to zarobiłeś kwotę równą 4R. Nieźle prawda?

Jeśli nie masz wyczucia rynku, autorzy proponują abyś nauczył się stosować ruchome zlecenie stop. Dla przykładu, jeśli Twoje R wynosi 10 procent, to po wzroście kursu aktywa o kilka procent, przesuwasz również do góry swoje zlecenie stop, tak aby było oddalone od aktualnego kursu o R. Dzięki temu chronisz swój zysk i nie zamkniesz transakcji zbyt wcześnie. Musisz zapamiętać jednak dwie rzeczy. Po pierwsze, ruchome zlecenie stop możesz przesuwać tylko do góry, nigdy w dół. Po drugie, nie możesz rozpaczać, jeśli wypadniesz z rynku z zyskiem mniejszym niż mogłeś osiągnąć, idealnie wcelowując się w górkę. Jest to wada tego systemu, która jednak dla amatora jest dużo lepsza, niż stosowania zasady "chybił trafił".

4) Poznaj związek między zyskiem a ryzykiem


Wyobraź sobie, że spotkałeś dżina, który oznajmia Ci, że przez 10 lat będziesz co miesiąc kręcił kołem (oczywiście „po godzinach” :)) i zależnie od wyniku otrzymywał pieniądze. Masz do wyboru dwie opcje. W pierwszej, masz 80 procent szansy że otrzymasz 10 tysięcy złotych i 20 procent szansy, że nie otrzymasz nic. W drugiej, masz 5 procent szansy że otrzymasz 200 tysięcy złotych i 95 procent szansy, że nie otrzymasz nic. Większość ludzi wybiera opcję dającą duże prawdopodobieństwo wygranej (opcja 1). Ominę tutaj szczegółowe obliczenia statystyczne i napiszę tylko, że wybierając opcję numer 1 po dziesięciu latach miałbyś o 240 tysięcy złotych mniej niż w drugim przypadku.

Podobne rozterki ma początkujący inwestor, dlatego musi przeanalizować swoje finanse, decyzje inwestycyjne i nauczyć się obliczać wartość oczekiwaną. Wzór jest prosty i opiszę go na przykładzie. Wartość oczekiwana = (50% x 2,4R transakcji zyskownych) – (50% x 1R transakcji stratnych) = 0,7R. Wystarczy aby na jedną transakcję stratną (1R) przypadała jedna transakcja z zarobkiem niecałe dwa i pół raza większym (2,4R) abyśmy osiągnęli zysk. Zachęcam was do przeprowadzenia własnej symulacji.

5) Sprawdź jak wpływ na Twoje wyniki ma częstotliwość inwestowania


Jeśli znasz już wartość oczekiwaną, to aby porównać jedną strategię inwestowania z drugą, musisz znaleźć jeszcze liczbę odpowiedzialną za częstotliwość inwestowania. Powiedzmy, że wykonujesz 5 transakcji miesięcznie, czyli 60 rocznie. Z każdej zainwestowanej złotówki zyskujesz 10 groszy (wartość oczekiwana obliczona w poprzednim kroku). W każdej transakcji ryzykujesz 1000 złotych. Teraz podstawiamy wszystko pod wzór. 0,1 x 60 x 1000 = 6 000 zł. Z tego prostego rachunku wynika, że w ciągu roku powinieneś zarobić 6000 złotych. Podsumowując, jeśli pomnożysz wartość oczekiwaną, przez liczbę zawartych transakcji i ryzykowaną kwotę, będziesz miał ogólne pojęcie o tym jak zyskowna może być dana strategia.

Ponownie jestem ciekawy waszych przemyśleń na temat prezentowany w dzisiejszym wpisie. Zgadzacie się z autorami książki? A może macie własne sposoby na kontrolowanie ryzyka? Już niedługo kolejny wpis pomagający skutecznie inwestować.

wtorek, 19 stycznia 2010

dbNET - darmowe konto internetowe

Przełom roku obfituje u wszystkich w różnego rodzaju postanowienia noworoczne. W moim przypadku, jednym z takich postanowień, był kategoryczny zakaz płacenia za coś, co mogę mieć taniej, bądź za darmo. W ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z podwyżkami opłat za użytkowanie karty w Alior Banku.

Na szczęście mnie one nie dotyczą, ponieważ nie posiadam płatnej karty debetowej. Zawsze jednak zazdrościłem znajomym, możliwości bezprowizyjnych wypłat ze wszystkich bankomatów w kraju i na świecie. Teraz pojawia się taka możliwość dzięki kontu internetowemu dbNET. Co więcej, jeśli realizujemy wszystkie transakcje po przez kanał internetowy, to nie zapłacimy za nie ani grosza. Ja już się skusiłem i czekam obecnie na kuriera z dokumentami...


Konto dbNET szturmem wdarło się na polski rynek. To co je wyróżnia to między innymi brak opłat za otwarcie i prowadzenie konta. Wszystkie przelewy (poza międzynarodowymi), możemy wykonywać również za 0zł. Ma to oczywiście odniesienie również do stałych zleceń oraz polecenia zapłaty.

Darmowe jest także wypłacanie pieniędzy ze wszystkich bankomatów w Polsce i na świecie. Nie muszę mówić, jaką ulgę przynosi ta funkcjonalność. Mimo iż mBank oferuje również sporą gamę darmowych bankomatów, to jednak nie ma "100 procentowego pokrycia" powierzchni Polski.

Aby móc korzystać z darmowych wypłat, otrzymujemy za darmo kartę Visa Electron. Podstawowa oplata za nią wynosi 5 zł, jesteśmy z niej jednak zwolnieni, jeśli wykonamy w ciągu miesiąca, przynajmniej jedną transakcję bezgotówkową. Tak niski próg nie powinien być przeszkodą dla nikogo, tym bardziej, że obecnie wiele sieci (np. Kaufland czy Lidl) zniósło wymaganą minimalną wartość transakcji. Teraz wystarczy kupić bułkę za 30 groszy, aby wspomniana wyżej karta była darmowa.

Bezpłatne są również wyciągi elektroniczne, dostępne za pośrednictwem internetowego kanału dostępu do konta. Chodzi nie tylko o zestawienia miesięczne, ale także po każdej zmianie salda.

Przy założeniu konta osobistego, otrzymujemy automatycznie dostęp do darmowego konta oszczędnościowego (dbNET Konto Oszczędnościowe), które działa na podobnej zasadzie do mBankowego eMax+. Oprocentowanie na dzień dzisiejszy wynosi 4,25% (brutto) i plasuje się w środku rynkowego zestawienia. W ciągu miesiąca możemy dokonać jednej bezpłatnej wypłaty z konta (na rachunek dbNET bądź do innego banku krajowego), pod warunkiem, że zlecimy ją z poziomu konta internetowego. Następne wypłaty są już płatne, zgodnie z TPiO 10zł.

Co ważne w czasach kryzysu, Deutsche Bank PBC jest na liście Bankowego Funduszu Gwarancyjnego przez co depozyty do 50 tysięcy euro, podlegają tam 100 procentowej gwarancji.

Na co należy uważać? Na pewno należy wystrzegać się wszelkich operacji realizowanych w oddziale bądź po przez teleserwis. Takie zlecenia są obciążone dodatkową opłatą. Podobnie wygląda sprawa z różnego rodzaju wyciągami papierowymi. W przypadku karty, należy pamiętać o wykonaniu jednej bezgotówkowej transakcji w ciągu miesiąca. Sprawdzenie salda w bankomatach sieci innych niż DB PBC, kosztuje 1zł. Jeśli chodzi o konto oszczędnościowe, to trzeba pamiętać, że bezpłatna jest tylko jedna wypłata i musi być zlecona przez internet. Pełną TPiO możecie znaleźć pod tymi linkami: konto osobiste, konto oszczędnościowe.

Podsumowując, uważam że oferta Deutsche Banku, jest naprawdę korzystna i z niecierpliwością czekam na przyjazd kuriera z dokumentami. Darmowe wypłaty ze wszystkich bankomatów zrekompensują mi "przymus" pamiętania o konieczności wykonania co najmniej jednej transakcji bezgotówkowej. Gdyby oferta zmieniła się na mniej korzystną, bądź zostałyby wprowadzone nowe opłaty, to konto po prostu zamknę bez żadnych sentymentów. Jeśli macie ochotę założyć to konto, możecie to zrobić za darmo np. tutaj. Nie zapomnijcie się również podzielić swoimi wrażeniami odnośnie nowego konta.

czwartek, 14 stycznia 2010

Bezpieczne strategie inwestycyjne cz. 2

Dzisiaj kolejna cześć wpisu „recenzującego” książkę „Bezpieczne strategie inwestycyjne”. Tak jak obiecałem poprzednim razem, teraz będzie już konkretniej, bo i sama książki od mniej więcej połowy się rozkręca. Uważam również, że powinien ją przeczytać każdy, kto stawia swoje pierwsze kroki na giełdzie. Pozwoli to uporządkować finanse i wyrobić strategię inwestycyjną. Przejdźmy jednak do konkretów...



Gry inflacyjno – deflacyjne


Zjawisko inflacji i deflacji towarzyszy nam niemal od zarania dziejów. Inflacja jest najsprytniejszym podatkiem jaki można było stworzyć, gdyż nie widzimy jego bezpośredniego odpływu w comiesięcznej pensji. W książce przedstawiona jest na przykładzie amerykańskiego kryzysu przełomu lat 70 i 80. Poprzedzała je dekada wprowadzania w życie głupich pomysłów takich jak ustalenie cen urzędowych, wojna w Wietnamie, embargo na ropę z krajów OPEC i tym podobnych. „Wszystko czego dotknął rząd zamieniało się w błoto”.

Doprowadziło to do tego, że w 1979 roku średnioroczna inflacja wyniosła 13 procent. Jak pokazują autorzy książki, inwestowanie w akcje w czasach spadku wartości pieniądza, jest kiepską strategią. Wystarczy wspomnieć, że 31 grudnia 1964 roku Dow Jone osiągnął 874,12 punkty, podczas gdy 31 grudnia 1981 roku zatrzymał się na poziomie 875 punktów. Jak widać, przez 17 lat indeks Dow Jones, nie zyskał nawet jednego punktu.

Z kolei zjawisko deflacji przedstawione jest na przykładzie wielkiego kryzysu z lat trzydziestych XX wieku. Dla tych którzy nigdy nie zgłębiali tego tematu, mogę szczerze polecić książkowy opis (nigdy nie czytałem lepszego mimo, że jest krótki). Samo zjawisko, najlepiej wytłumaczyć na prostym przykładzie. Jeśli jednego roku pewien przedmiot kosztuje 100 złotych, aby rok później ten sam przedmiot (i nie mówię tu o starzejącym się sprzęcie komputerowym) kosztował 90 złotych, to nagle Twoje pieniądze są więcej warte.

Deflacja sama w sobie jest pozytywnym zjawiskiem dla ludzi posiadających gotówkę. Niestety w dzisiejszym społeczeństwie, niemal każdy jest zadłużony i posiada do spłacenia mniejszy czy większy kredyt. Z tego powodu inflacja jest zjawiskiem korzystnym, gdyż dług z roku na rok jest warty coraz mniej. Do tego każdy (ja również :)) chce mieć coraz więcej pieniędzy, co jest możliwe tylko wtedy, gdy są one z roku na rok warte coraz mniej. Stąd wniosek, że deflacja dla większości społeczeństwa (a także a może przede wszystkim zadłużonych budżetów rządowych) jest równoznaczna z szokiem i zapaścią gospodarczą.

Zdaniem autorów książki mamy obecnie do czynienia z pięcioma siłami deflacyjnymi. Po pierwsze produkcja dóbr jest stale przenoszona do Chin. Dzięki temu końcowy towar jest tańszy co wpływa na obniżkę cen. Po drugie przedsiębiorstwa usługowe są przenoszone do miejsc, gdzie siła robocza jest tańsza. Korzystają na tym przede wszystkim Indie (wiele centrów badawczo-rozwojowych), ale także Polska (np. Google w Krakowie). Po trzecie, rosnące bezrobocie i bankructwa, które prowadzą do obniżania poziomu wynagrodzeń. Ukończenie dobrej uczelni wcale nie gwarantuje dobrze płatnej pracy w zawodzie.

Czwartym czynnikiem są trendy panujące w handlu detalicznym. Markety i dyskonty handlowe sprzedają swoje towary o wiele efektywniej niż osiedlowe sklepiki. Podobnie ma się sprawa z portalami aukcyjnymi (Allegro, eBay). Przekłada się to na globalną obniżkę cen. Ostatnim czynnikiem jest ślepa wiara w dolara (obecna tendencja to jego spadek wartości przez co Amerykanie mniej importują), która pobudza rządy wielu państw do dewaluacji swojej waluty aby pobudzić rodzimy eksport. Jak widać, czynników deflacyjnych jest wiele, jednak jak już wcześniej wspominałem, sama deflacja jest dla państw XXI wieku katastrofą. Powoduje to determinację w walce z nią, nawet jeśli ceną jest okresowy skok inflacji. Widzimy to na przykładzie obecnego kryzysu, gdzie drukowanie pieniędzy jest na porządku dziennym (pozdrowienia dla Bena helikoptera :)).

Aby nauczyć się odczytywać sygnały rynkowe mówiące o nadejściu presji inflacyjnej, autorzy proponują obserwację surowców, cen dóbr konsumpcyjnych, złota oraz stóp procentowych. Jeśli trzy pierwsze dynamicznie rosną a stopy procentowe z poziomu ujemnego (realna stopa, czyli po odjęciu poziomu inflacji) gwałtownie idą do góry, inflacja wzrośnie tak jak to miało miejsce w późnych latach siedemdziesiątych XX wieku. Na sam koniec tych rozważań, przedstawione zostały trzy strategie inwestycyjne dla każdego rodzaju stóp.

1) Malejące stopy procentowe – „w tym okresie inwestuje się najłatwiej”. Akcje i obligacje znajdują się w silnym trendzie wzrostowym. Jeśli chodzi o akcje, to ta porada nie do końca sprawdza się w momencie kryzysu gospodarczego (rok 2008), jednak obligacje przynoszą wtedy wysokie zyski.

2) Rosnące stopy procentowe – „niewiele da się zrobić, gdy stopy procentowe rosną”. Najlepszą inwestycją są aktywa rzeczowe, gdyż rosnące stopy procentowe sygnalizują, że należy obawiać się inflacji. W latach siedemdziesiątych, swój rajd zaliczyło złoto, srebro oraz monety kolekcjonerskie.

3) Stabilne stopy procentowe – „gdy stopy procentowe są wysokie i w miarę stabilne, należy inwestować w obligacje”. Wysokie stopy obniżają zyski przedsiębiorstw, wpływając negatywnie na ceny akcji. Obligacje dają wtedy wysokie odsetki. Gdy stopy procentowe zaczną spadać, zarobisz nie tylko na odsetkach ale również na cenie obligacji.

To już koniec tego wpisu. Jestem ciekawy jakie przemyślenia macie odnośnie wizji przedstawionej przez autorów. Według mnie podeszli do problemu bardzo rozsądnie i filtrując ich niektóre pomysły, można z publikacji wynieść naprawdę dużo. Już niedługo kolejny wpis, który tym razem będzie dotyczył samego inwestowania i przede wszystkim zarabiania. Aby być na bieżąco, zachęcam do dodania witryny do czytnika RSS bądź do zakładek (CTRL+D).

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Bezpieczne strategie inwestycyjne cz. 1

Dzisiaj na blogu będziecie mieli okazję przeczytać po raz kolejny "recenzję" książki traktującej o inwestowaniu. Tym razem wybór padł na "Bezpieczne strategie inwestycyjne" napisaną wspólnie przez Van K. Tharpa, D.R. Bartona Jr. oraz Stevena Sjuggeruda. Z tych trzech nazwisk prawdopodobnie tylko pierwsze coś wam może mówić. Tharp napisał bestsellerową książkę "Giełda, wolność i pieniądze. Poradnik spekulanta", która należy do kanonu literatury dla inwestorów. Z kolei Barton jest prezesem i menadżerem ryzyka w jednym z czołowych funduszy hedgingowych. Ostatnich z tej trójki - Sjuggerud jest prezesem Investment University (instytucji szkolącej studentów).


1) Niezależność finansowa


Zacznę może od tego, że już dawno podczas czytania książki nie targały mną tak sprzeczne emocje. Pierwsze 100 stron jest papką dla miłośników czytania o wolności finansowej. Swobodnie przywołując, "po co trzymać 1000 dolarów na lokacie oprocentowanej na 5 procent w skali roku, skoro można za te pieniądze kupić akcje dające 20 procent w skali roku". I tak w kółko... Żadnej refleksji, nie ma miejsca na dopuszczenie do głowy myśli o stracie czy wtopie inwestycyjnej o którą przecież nie trudno w początkowym stadium. Tłumaczyłem to sobie jednak tak, że ma to być kompletna publikacja, również dla nowicjuszy. Stąd wniosek, jeśli czytaliście kiedyś Kiyosakiego, to pierwsze sto stron możecie bez problemu sobie odpuścić.

Dla zainteresowanych dodam tylko, że w pierwszym rozdziale nauczycie się jak stworzyć plan dojścia do wolności finansowej. Dowiecie się czym tak naprawdę są pasywa i aktywa i jaka suma dzieli was od niezależności. Kolejny rozdział traktuje o ograniczaniu niepotrzebnych wydatków, oszczędzaniu czy tez o ideologii aby najpierw płacić sobie. Ciekawą kwestią dla zadłużonych osób może być ustalenie hierarchii spłaty kredytów. Jeśli posiadamy wiele kredytów (mieszkaniowy, samochodowy, gotówkowy, zadłużenie na karcie kredytowej) powinniśmy wykonać prosty rachunek. Dzielimy wielkość kredytu pozostałego do spłaty przez minimalną wysokość raty. Najniższy otrzymany wynik jest jednocześnie kredytem, który powinniśmy spłacić jako pierwszy. Chodzi o to aby spłacić kredyt jak najszybciej, ponieważ pieniądze z kredytu (w przeciwieństwie do tych na lokatach) każdej nocy pracują przeciwko nam i ciągną nas w dół.

2) Zyskowne strategie gry na rynku akcji


Kolejny rozdział, który raczej mi się nie podobał. Po pierwsze, książka pisana była na przełomie 2003 i 2004 roku i autorzy przewidywali wtedy, że kryzys "dotcomów" może trwać nieprzerwanie aż do 2018 roku co jak wiemy już dzisiaj jest nieprawdą. Oprócz tego, podano również "Model 1-2-3" agresywnego skupowania akcji, kiedy zapalają się lampki ostrzegawcze. Według mnie jest on jednak mało przydatny. Dla początkujących, autorzy przypominają, że strategia "kup i trzymaj" jest już przestarzała i nie odpowiada współczesnym realiom rynkowym.

Jeśli chodzi o inwestowanie w akcje to zaprezentowano trzy metody. Pierwsza opiera się na rekomendacjach wydawanych w biuletynach (sic!). Nie jest to jednak puste kupowanie, tego co rekomendują. Początkowo trzeba poznać źródła wydawania rekomendacji, sprawdzić filozofię inwestowania, determinację w tym co robią i mówią analitycy, oraz ich wyniki na podstawie dłuższego okresu czasu (co najmniej 50 transakcji).

Drugą metodą jest handlowanie akcjami o wysokiej efektywności. Takie akcje cechują małe dzienne wahania cen, przez co mogą one rosnąć w długim terminie nie wzbudzając zainteresowania spekulantów. Na pewno nie będzie to Immoeast (+ 400% w ciągu roku), ale już taki Kopex jak najbardziej tak.


Trzecią strategią jest kupno akcji mocno niedowartościowanych i oczekiwanie aż rynek wyceni je poprawnie. Selekcji spółek dokonujemy na podstawie modelu wyceny Benjamina Grahama (więcej w "Inteligentny inwestor"). Dobrym przykładem może być tutaj Amica, której wskaźnik C/WK w krytycznym momencie wynosił około 0,2.


Jeśli chodzi o fundusze inwestycyjne, to autorzy są do nich bardzo negatywnie nastawieni. Niewiele z nich jest w stanie pokonać benchmark, który najczęściej jest po prostu jednym z indeksów giełdowych. Jeśli jednak uda im się go pokonać (najczęściej w czasie bessy, kiedy to indeks traci 60 procent a fundusz 55 procent), to zarządzający są wynagradzani sowitymi premiami. Chyba nie o to chodzi w dbaniu o swój kapitał, prawda? Antidotum na taką sytuację mają być fundusze hedgingowe, które "zarabiają przez 95 procent czasu". Ciężko mi się ustosunkować do takiego przedstawienia sprawy, ponieważ nasz rynek funduszy jest póki co bardzo ubogi.

To by było na tyle, jeśli chodzi pierwszą część recenzji tej książki. W drugiej będzie już więcej szczegółów i praktycznych wskazówek. Czekajcie więc cierpliwie :)

Na sam koniec przypomnę jeszcze trzy wcześniejsze wpisy recenzujące książki.

1) Jak zarobiłem 2 000 000 $ na giełdzie

2) Psychologia jednostki

3) Psychologia tłumu


środa, 6 stycznia 2010

Badanie systemów transakcyjnych

Dzisiaj pierwszy post z serii gościnnych wpisów na moim blogu. Napisał go Nemesis prowadzący forum Trader Team. Po krótce napiszę tylko, że forum to traktuje o inwestowaniu na niemal wszystkich frontach - od GPW aż po surowce. Mimo wszystko podstawowym działem w którym toczą się najżywsze dyskusje jest "Forex". Artykuł napisany przez Nemesisa traktuje o tytułowym badaniu systemów transakcyjnych. Niemal każdy marzy o stworzeniu własnego "perpetuum mobile", które w odpowiednim czasie da sygnał kupna czy sprzedaży danego waloru. Przeczytajcie teraz jak taki system stworzyć i ocenić jego skuteczność.


Niemalże każdy początkujący (pamiętam to również z własnego doświadczenia) próbuje w tym wczesnym etapie nauki rynku, wszystkiego co udostępnia analiza techniczna oraz analiza fundamentalna (makroekonomia jest tutaj w mniejszości). Testujemy wtedy setki wskaźników i ogromne ilości przeróżnych systemów.

Poznawszy nowy system i możliwości dochodowe jakie może on generować, w przeważającej większości przypadków jesteśmy mocno podekscytowani i optymistycznie nastawieni do danego sposobu inwestowania na rynku. Po pobieżnym przestudiowaniu danego algorytmy postępowania, czym prędzej zmierzamy na rynek wypróbować owe „cudo” – dość często ma to bezpośrednio miejsce na realnym koncie.

Jest to jeden z największych błędów, jakie możemy popełnić na jakimkolwiek z rynków finansowych, a przede wszystkim na rynku Forex. Przygnieceni możliwością osiągnięcia określonych zysków z danej strategii, całkowicie odchodzimy od racjonalnego myślenia i bez przeprowadzenia określonych testów otwieramy pozycje na realnym rynku.

Zapewne każdy domyśla się jaki jest finał takiego postępowania – oczywiście mowa o porażka. Po każdym zamknięciu pozycji na SL, ponownie sięgamy do opisu systemu i znowu się go uczymy, ale ciągle testując go na rynku realnym. Po popełnieniu kilku błędów oraz spadku wartości portfela o kilka-kilkanaście procent, „odstawiamy system w kąt” i zapominamy o nim. W tym momencie najczęściej obwiniamy system, a nie siebie
i poszukujemy nowe „magiczne” narzędzia do rozgryzienia rynku.

Po zapoznaniu się z kilkoma systemami i jednoczesnej dość dotkliwej stracie na swoim koncie, zaczynamy sięgać po wiedzę z innych źródeł. Między innymi są to książki o tematyce rynkowej, głównie analizy technicznej. Podobnie tutaj, jak w przypadku systemów z różnego rodzaju źródeł – stosowanie poznanych zagadnień bezpośrednio na rynku jest poważnym błędem. Innymi źródłami są filmy szkoleniowe, jakiekolwiek materiały znalezione w Internecie, jak również szkolenia z profesjonalnymi trenerami
i inwestorami giełdowymi.

Podstawowym naszym zadaniem, w przypadku poznawania rynku jest nauka, testowanie, testowanie i jeszcze raz testowanie. Zanim przystąpimy do owego testowania, musimy poświęcić czas na rzetelne zapoznanie się z daną metodologią. Po nieuważnym zapoznaniu się z materiałem, nasze inwestycje będą miały znaczenie hazardu, a nie profesjonalnego podejścia do rynku. Dopiero po dokładnym zrozumieniu materiału, na co składa się wielokrotne jego przestudiowanie oraz poszukiwaniu dodatkowych materiałów w książkach i Internecie, możemy przystąpić do dalszej pracy.

Jak już wiemy na czym polega system i znamy każdy jego aspekt, możemy przystąpić do kolejnego etapu, jakim jest testowanie na danych historycznych. Polega to na tym, że sprawdzamy jak dany system sprawował się w przeszłości, co da nam odpowiedz, czy należy dalej się nim zajmować. Powinniśmy przetestować kilka walorów/par walutowych na kilku interwałach czasowych. Gdy wyniki przedstawiają się obiecująco (np. zyskowność powyżej 40%, stosunek średnich zysków do średniej straty powyżej 1,5, brak dużych pojedynczych strat – podałem tylko przykładowe wyniki) przystępujemy do kolejnego etapu, jakim jest testowania na danych bieżących.

Osobiście daję sobie od dwóch do czterech tygodni na przetestowanie danego systemu na koncie demo. Po tym czasie, gdy wyniki systemu potwierdzają to co przedstawiły dane historyczne, jestem gotowy do testów na koncie realnym. Pierwszy miesiąc jest etapem testowym i staram się minimalizować ewentualne ryzyko poprzez ograniczanie maksymalnej jednorazowej straty do 1%. Gdy wszystko przebiega prawidłowo, pozwalam sobie na zwiększenie maksymalnego ryzyka do 2%.

Moim zdaniem jest to praktycznie jedyna droga, która pozwala na profesjonalne/optymalne zastosowanie systemów na rynkach finansowych. Nie bez powodów mówi się, że na danym systemie zarabia przede wszystkim jego autor. Doskonale to widać, po tematach na forach, gdzie autor postanowił podzielić się swoim „dziełem”. Jednak dość często po komentarzach można zauważyć, że wielu ludziom dany system sprawia problemy.

Dlatego zachęcam wszystkich do aktywnego brania udziału w budowaniu swojego portfela kapitałowego, poprzez odpowiednie podejście do prowadzenia badań nad systemami transakcyjnymi.

sobota, 2 stycznia 2010

Podsumowanie grudnia

Mija osiemnasty miesiąc mojej działalności w ramach bloga. W grudniu powstały 4 wpisy, od początku funkcjonowania strony 121. Raczej mało, ale mieliśmy okres świąteczny, który nie sprzyjał aktywności. Z komentarzami również było kiepsko - mimo wszystko dziękuję za aktywność.

1) Podsumowanie listopada

2) ETFy już niedługo u nas!

3) Świąteczne lokaty

4) Alior Bank podnosi opłaty za kartę

Grudzień nie był najlepszym miesiącem dla giełdowych inwestorów. WIG20 zyskał w przeciągu ostatnich 31 dni blisko 4 procent. Mimo wszystko spora rzesza liczyła na rajd świętego Mikołaja, czy tradycyjny window dressing pod koniec kwartału i roku.

Nadal jednak tkwimy w trendzie bocznym i poruszamy się wewnątrz konsolidacji na poziomie 2200-2400 punktów. Trzeba również odnotować coraz mniejsze wahania, które w najbliższym czasie prawdopodobnie wyklarują wyjście z konsoli.

Wydarzeniem miesiąca były z pewnością obniżki ratingów dla Dubaju, Grecji czy perspektywy ratingu dla Hiszpanii. Jak widać, inwestorzy zapatrzeni w głównych graczy globalnej gospodarki, zapomnieli o państwach, które mają chroniczne problemy ze swoim zadłużeniem.

Oprócz tego poznaliśmy komunikat FEDu, który jednoznacznie stwierdził, że zakończył akcję ratunkową pod kryptonimem "drukowanie pieniędzy". Wpłynęło to niejako na dolara, który zdecydowanie umacnia się od początku grudnia.

Warto również wspomnieć o trzeciej gospodarce świata - Chinach, które na przyszły rok prognozują wzrost PKB na poziomie 8 procent. Analitycy jednoznacznie stwierdzają, że założenia są bezpieczne i chińska gospodarka jeszcze bardziej przyśpieszy.

Przed nami styczeń w którym jak co roku, inwestorzy ekscytują się tzw. "efektem stycznia". Trzeba jednak trzymać rękę na pulsie, aby "defekt stycznia" nie zrujnował naszego portfela :)


Na blogu w styczniu planuję jedną zmianę. Chodzi o narzędzia których używam do prezentacji wyników ankiety. Zamienię Excela (który jest prosty ale nie tak efektowny) na Swiff Chart polecany przez Marcina z bloga Rentier. Mam nadzieję, że taka zmiana wam się spodoba i pomożecie mi dobrać odpowiednią kolorystykę (która nie jest jeszcze ostateczna).

Oprócz tego od 1 stycznia zauważalny jest również spadek wynagrodzenia (o 2/3 !!!) za pojedyncze kliknięcie w reklamę dostarczaną przez serwis Adkontekst. Boli to tym bardziej, że jeszcze w styczniu muszę przedłużyć domenę na kolejny rok. Mam nadzieję, że zamieszanie jest związane z początkiem nowego roku i w najbliższych dniach wszystko wróci do normy. W przeciwnym razie będę zmuszony przeprosić się z Google Adsense.

Jak co miesiąc, prezentuję teraz listę trzech blogów, które skierowały największy ruch na moją stronę.

1) Oszczedzanie.net - jak zwykle blog Pawła Katy jest bezkonkurencyjny.

2) Milion z tysiąca - nowa pozycja na liście i zarazem małe zaskoczenie. Mimo wszystko teksty są tam ciekawe i serdecznie polecam.

3) Appfunds - tym razem trzecie miejsce dla Zbyszka z blogu Appfunds. Prawdopodobnie dzięki kilku komentarzom i śladowej aktywności na czacie.

Na sam koniec czas najwyższy podsumować ankietę w której mogliście głosować przez cały grudzień. Pytanie brzmiało: "Czy wierzysz, że kryzys gospodarczy już się skończył?". Jej wyniki możecie prześledzić na załączonym poniżej obrazku. Dodam tylko, że większość z was (ponad 57 procent) przewiduje drugie dno kryzysu. Już teraz gorąco zachęcam do wzięcia udziału w najnowszej ankiecie, którą możecie znaleźć jak zawsze w prawym górnym rogu.


Podobne posty